Skip to main content

Od jakiegoś czasu zastanawiam się czemu bieganie, skąd ono we mnie i dlaczego teraz? Dlaczego DOPIERO teraz.. Na myśl o tym drugim ściska mnie w gardle.. wiec ucinam temat odpowiadając sobie optymistycznie: lepiej późno niż później..

Pytanie. Przypomniało mi się jak kiedyś usłyszałam “Ty chyba od czegoś uciekasz, skoro tyle biegasz?” Dziwnie się poczułam, zaskoczona nawet, dlaczego ktoś tak mówi? Zawsze miałam i mam nadal świadomość problemów, z którymi zmierzam się nie tylko od święta, ale i na co dzień, które są niezależnie od tego czy biegam czy nie. Dodatkowo, gdy teraz myślę o tym intensywniej dochodzę do wniosku, że bieganie nawet pomaga je rozwiązywać, bo kiedy się biega ma się dużo czasu dla siebie, otwiera się wielka przestrzeń na myślenie… zwłaszcza gdy do mety jest 50km. Bardziej martwi mnie natomiast osoba pytająca (na szczęście ludzi po stronie optymistycznego bieguna czyli “fantastycznie, tak trzymaj, gratuluje, cieszę się twoja radością, może i ja zacznę biegać” jest znacznie więcej), bo najwyraźniej to projekcja jej własnych rozterek, smutku, rozgoryczenia i żalu, że nie może realizować swoich marzeń. Wtedy zadaję sobie pytanie, a nie może? Ktoś jej broni? Jeśli rzeczywiście, to coś nie jest tak jak być powinno i czas zadać sobie podstawowe pytanie, czego się pragnie w życiu, a potem zacząć to realizować, niezależnie od tego co mówią inni.

Tak zrobiłam ja. Wstałam, zawiązałam buty i WYBIEGŁAM.

Odkrycie. Bieganie to pierwsza tak świadoma potrzeba, która narodziła się we mnie sama z siebie. Przypuszczam, że wegetowała gdzieś w środku przez lata, a może i całe życie. Bieganie to część mnie, której nikt mi wcześniej nie pokazał. Biegania nikt mi w sobie nie pomógł odkryć, nie ukierunkował, nie próbował zachęcać, nie namawiał. Nikt mnie nim nie zaraził. W liceum pierwszy bieg na 800 m zakończyłam zwymiotowaniem się na beton, bo chciałam być najszybsza, kompletnie nie będąc przygotowana. Więc na wstępie zamiast się bieganiem zarazić to się zraziłam. Coś jednak musiało we mnie zostać i czekało cierpliwie, bo pewnego dnia, 20 lat później, dokładnie w październiku zeszłego roku, poczułam każdą komórką swojego ciała, że nogi mnie niosą i nie chcą przestać. Dotarło do mnie, że tak samo jak to, że jestem zwierzęciem tak urodziłam się by biegać, biegać długo i biegać daleko. Najlepiej dziko, po górach, lasach, bo to jest to czego tego potrzebuje moje ciało i moja dusza – teraz to takie oczywiste.

Refleksja. Może smutne to co napiszę, ale myślę, że urodziłam się z “talentami”, które prawdopodobnie przez lata we mnie tłumiono, zamiast wspierania mnie w ich rozwoju, słyszałam, że należy zajmować się poważniejszymi rzeczami w życiu. Pocieszające jest teraz to, że biegania już nikt we mnie nie uciszy. Jestem mądrzejsza, o wsłuchiwanie się w swoje silne pragnienia i dążenie do ich spełnienia. Nie słucham jeśli ktoś mówi “to nie dla Ciebie”, bo niby czemu ktoś ma wiedzieć lepiej co powinno sprawiać lub nie sprawiać mi radości, co jest w życiu dla mnie, a co nie? Tytuł książki Kiliana Jorneta “Run or die” trafia w punkt, w sedno mojego stosunku do biegania. Związanie mi nóg oznaczałoby śmierć części mnie. Uczucia jakie wyzwala  jest dla mnie porównywalne z posiadaniem dziecka. Raduje, ale i często boli, daje siłę, ale i męczy. Sprawia, że się śmiejesz lub płaczesz, pocisz się, lękasz i ekscytujesz jednocześnie. Ale nigdy nie odbiera chęci do życia, wręcz przeciwnie – daje motywacje i sprawia, że czujesz szczęście mimo potu i łez.

Spełnienie. Wiem, czym jest pasja. Odkrycie jej w sobie i podążenie za nią, to nasza osobista eureka, odkopanie skarbu wewnątrz siebie, utwierdzenie się w przekonaniu, że każdy nosi w sobie kopalnie brylantów.

Moje dziecko pójdzie ścieżką, która sprawi mu radość, nawet jeśli będzie odmienna od mojego wyobrażenia drogi ku szczęściu. Bowiem kluczem do pełni, oprócz radości jaką daje Ci własna pasja, jest odczuwanie wsparcia tych, których kochasz, i tych których miłość czujesz, nawet jeśli nie rozumieją Twoich fascynacji, ale cieszą się Twoim szczęściem.

I na koniec. W życiu chodzi o to, by latać mimo braku skrzydeł. I nawet jeśli ten lot trwa milisekundę w skali istnienia Wszechświata, w tym momencie będzie lotem najpotężniejszej komety jaką potrafisz sobie wyobrazić. Ciebie samego.

2 komentarze

Napisz komentarz