Piątek, 13 czerwca 2025, Warszawa
#Codziennadawkagrzybów Dzień 164/365
Od rana miałam dalej czytać Mo Wilde „Dzikość, która uzdrawia”. Zanurzałam się właśnie wyobraźnią w nasze bałtyckie morze poszukując jadalnych wodorostów, kiedy jak boomerang wróciła do mnie sprawa wczorajszego „śmieciowiska”. Nie miałam w planach prowadzenia dochodzenia i ścigania producentki filmowej za niedopilnowanie uprzątnięcia wysypiska śmieci, które zostawiła po sobie firma kateringowa żywiąca ekipę planu zdjęciowego na granicy z rezerwatem przyrody na warszawskiej Sadybie. To jest nie do ogarnięcia dla mojej głowy. Wstyd.
Teraz znów jestem w krainie glonów w środkowej Szkocji. Szkocja musi być niesamowita, może poza śnieżną i długą zimą, którą autorka opisuje bardzo dramatycznie. Szczególnie kiedy żywisz się dzikim, naturalnym jedzeniem. To czas kiedy właściwie go nie ma i jeśli nie zrobiło się zapasów w ciągu roku jest bardzo bardzo trudno. Mo toczy bój z trudem jedzenia mięsa – jest wegetarianką i trudno przychodzi jej zjedzenie dziczyzny, do tego nie może użyć żadnych kupnych przypraw, a więc i soli.. Korzysta ze zwierząt upolowanych przez znajomych obchodząc się z nimi (ich ciałami) z największym szacunkiem i delikatnością. Czyta mi się to bardzo cieżko, ale staram się wyjść poza wegańską bańkę i zrozumieć Mo. W dwa miesiące chudnie 12 kilogramów. Cały ten eksperyment, który trwa rok nie jest głupim wymysłem. To próba zrozumienia i przeżycia życia w pełni świadomie, jak w czasach kiedy ludzie żyli wyłącznie ze zbieractwa. Mo jest etnobotaniczką, zbieraczką i zielarką, podchodzi do przyrody, jej darów i jedzenia z niezwykłym szacunkiem, miłością, do całego doświadczenia bardzo naukowo czytając stare pisma i i książki antropologiczne, bada stare kultury. Stale się kształci. I to tak bardzo mi się w tej książce podoba. A ponadto Monica przepięknie pisze. To prawdziwe literackie arcydzieło. Czytając kolejny rozdział o przyjmowaniu domowego porodu przyjaciółki popijam wywar z Ganodermy lucidum, czyli z lakownicy żółtawej powszechnie znanej jako Reishi. Wywar jest gorzki, ale już się przyzwyczaiłam, bo pijam go od ponad roku. Gorycz stała się dla mnie nowym smakiem, pełnym ciekawostek i tajemnic.
Moja #codziennadawkagrzybów ma w sobie coś z podobnego eksperymentu, bo w mojej kuchni niemal codziennie jest dzikość, choćby odrobina, mała cząstka natury na talerzy czy w kubku, coś co sama zebrałam – świeże bądź ususzone. Grzyby lub napary ziół, leśne owoce. Dwa dni temu jadłam pierwsze jagody zebrane podczas spaceru i podgrzybki! Dziś na obiad przygotowałam warzywną potrawkę z brunatnymi pieczarkami, a ryż ugotowałam w wywarze z ubiegłorocznych czerwonych koźlarzy. Bulion warzywny z grzybami shitake i kurkami nastawiony. Na razie zniewala zapach. Będzie pysznie, a w weekend postaram się przygotować dla Was przepis.
Serdeczności
Wasza Jo
Recenzje książek znajdziesz tu: Książki
Przepisy z grzybami znajdziesz tu: Grzyby


