środa, 16 lipca 2025, Rzeka Narew, Mazowsze
#Codziennadawkagrzybów Dzień 197/365
Dopiero dziś z rana znalazłam chwilę by usiąść przy komputerze i coś napisać. Ostanie dni był z nami Alek i wtedy ograniczam media do minimum i teleportuję się do epoki bezcyfrowej. Zauważyłam, że nawet teraz, gdy już wyjechał i jestem sama, jest podobnie. Chyba się przyzwyczajam do tego, że telefon i komputer leżą na ławie w rogu domu i nie rzucają się w oczy. Nie ukrywam, że jest to bardzo przyjemne, choć pewnie część osób może poczuć się przeze mnie zaniedbana, że nie odbieram telefonu albo nie odpisuję na wiadomości. Większość dnia jestem na zewnątrz, w lesie i nie słyszę dzwonka, co skutkuje tym, że odzwaniam często nawet po kilku godzinach. Ale czy nie tak było kiedyś? Przyznam, że ten luźniejszy związek z telefonem bardzo mi odpowiada. Ponadto zamiast pisać w komputerze piszę w moim grubym notesie piórem… Zresztą pamiętniki prowadzę bodajże od 4 lub 5 klasy podstawówki. Piszę je do dziś, czyli już jakieś 35 lat. Szmat życia…
Lato w tym roku jest naprawdę deszczowe, poprzeplatane burzami, ale i chłodne. Deszcz jest wspaniały i cieszy mnie każda kropla spadająca na liście i glebę, bo mamy suszę i wody wcale nie przybywa. Lecz chłodne noce sprawiają, że wszystko słabiej i wolniej kwitnie. To pierwszy sezon kiedy wciąż nie mam dojrzałych ogórków w moim leśnym warzywniku – są nadal małe, a kwiaty zamknięte. Po prostu potrzebują więcej ciepła i słońca. Niemniej akceptuję opóźnione plony, w końcu ciepło przyjdzie.
Z codziennych spraw, to kiedy pada, wtedy można więcej czytać. Kończę właśnie jedną z moich ulubionych powieści z młodych lat „Kapelusz za 100 tysięcy” Adama Bahdaja (1990 rok). Jakież to jest znakomite, ależ to się czyta! Historia, język, humor, lekkość – wszystko na najwyższym poziomie! Tak jak zachwycałam się książką jako nastolatka (miałam wtedy tyle lat co jej główna bohaterka „Dziewiątka”), tak zachwycam się nią jako dorosła kobieta, co pokazuje, że Pan Bahdaj był wspaniałym pisarzem potrafiącym pisać dla każdego w każdym wieku i np. wcielić się na całe 221 stron w 12-letnią narratorkę i być główną bohaterką powieści. Do tego ten zbieg okoliczności (bo jak inaczej to nazwać?), że zarówno u mnie „tu i teraz” jak i w książce akcja toczy się w deszczowe lato. W nadmorskim kurorcie cały czas pada, a bohaterowie najczęściej ubrani są peleryny, kalosze, czapki sztormowe. Jak dla mnie rewelacja. Klimat powieści przenosi mnie w czasy, które doskonale pamiętam, za którymi czasem tęsknię wspominając je z nostalgią. Było w niej dużo wolności, zero strachu strachu, mało problemów i prawdziwe wczasy! Do tego sama, całe dzieciństwo bawiłam się w detektywa i ciągle wynajdywałam jakieś tajemnicze historie do rozwiązania i śledziłam ludzi. Moja mama potwierdzi. Oglądanie ukochanych kryminałów trwa po dziś dzień i nawet ostatnio mówiłam Alkowi, że chyba minęłam się z powołaniem. Na co mąż: „To może teraz napisz kryminał”? Zbita z tropu, lekko oszołomiona nic na to nie odpowiedziałam. Ale pomyślałam „Może.”
I w czasie deszczu dzieci i dorośli się nie nudzą. O poranku włóczymy się po lesie, a potem ja czytam, a Miłosz od kilu dni maluje swoje dzieło.
Wasza Jo.
- Więcej z serii „Dziennki” przeczytasz tu



