Poniedziałek, 30 czerwca 2025, Rzeka Narew, Mazowsze
#Codziennadawkagrzybów Dzień 181/365
Dziś ostatni dzień czerwca, a ja pierwszy raz od niepamiętnych czasów, czuję się zmęczona pogodą. Nie upałami, bo na szczęście na razie ich nie ma, ba (!), nawet nie mogę powiedzieć żeby było ciepło. Deszcze też padają w miarę regularnie i to jest wspaniałe, mimo wszechobecnej suszy i braku wody w okolicznych kanałkach dopływających do Narwi. Problemem jest wiatr, wiatr, który na Mazowszu wieje niemal codziennie i bez przerwy, który najczęściej jest zimnym, urywającym głowę prądem powietrza. Nie ma dni bez silnych powiewów. Dziwne i nieznane mi uczucie, szczególnie tu w lesie. Wiatrowi towarzyszą bujające się ponad standardowy zasięg drzewa, trzeszczące mocniej niż zwykle. Szyszki spadają uderzając w dachy, a czasem równie głośno o ziemię. Wszystko to razem doskwiera fizycznie i psychicznie. Niepokój zauważam również u naszego psa. Puma, mimo że jest dużym i odważnym psem, stresuje się odgłosami drzew i znienacka spadającymi szyszkami. Podkula ogon, ucieka z podwórka na ganek, a najchętniej byłaby w domu. Kiedy poszliśmy wczoraj na spacer nad rzekę obserwowałam ptaki walczące o utrzymanie się w locie. Rybitwami rzucało na boki, nawet kormorany wydawały się wkładać w lot więcej pracy niż zazwyczaj. Zawsze lubiłam podmuchy wiatru, jego świsty i gwizdy. Ale teraz tęsknię za ciszą przeplataną śpiewem ptaków i lekkim szumem koron drzew. A kiedy tak wieje to nawet ptaków nie słychać i nie widać! Jakby się pochowały chcąc oszczędzać energię. A przecież tyle w tym czasie młodych, dwumiesięcznych ptaków, „stawiających” pierwsze kroki (pierwsze loty) w swoim świeżym starcie. Przechodzą niezłą szkołę życia. Teraz kiedy piszę te słowa wiatr na chwilę ustał i usłyszałam modraszki, które rzadko słyszę o 21. Dziś przeleciał nad naszym domem kruk i uradowałam się kiedy dotarło do mnie jego piękne, dźwieczne krakanie.
Oczywiście poza wiatrem, na którego trochę ponarzekałam, jest pięknie, kwiaty kwitną, szczególnie cudnie prezentuje się teraz żmijowiec. Chciałabym go jutro nazrywać i ususzyć. Planuję też wybrać się do lasu na zbiór poziomek i grzybów. Zapragnęłam zrobić w tym roku smażone czubajki kanie w occie. Podobno smakują wybornie, no ale do tego potrzebuję sporej liczby kapeluszy. Zobaczymy co lato przyniesie. Lipy wciąż jeszcze słabo kwitną. Potrzebują około tygodnia.
Zjadłam dziś pyszny obiad. Zupę warzywno-grzybową z soplówką jeżowatą, a na drugie ryż z usmażonymi płomiennicami letnimi (grzyby mam z własnej hodowli), do tego liście sałaty z ogródka i wspaniały, małosolny ogórek. Ogórki mam ze szklarni Pani Janiny z sąsiedniej wioski, a grzyby w mojej piwnicy rosną absolutnie fenomenalnie!
Jeśli interesują Cię grzyby hodowlane napisz do mnie. Chętnie doradzę, polecę, nakieruję! To jest rewelacyjna sprawa.
Wasza Jo
- Więcej z serii „Dziennki” przeczytasz tu



Jak miło się czyta, mimo, że porywisty wiatr, to też nie moja bajka. Jest w tym roku wyjątkowo dokuczliwy i irytujący. Moja Babunia miała w takich chwilach powiedzenie ” wieje, jakby się diabel powiesił”. Bardzo obrazowe. My wciąż czekamy na grzyby, te z lasu! Nigdy nam nie dosyć! Uwielbiam nawlekac na grubą nitkę ususzone kapelusze!
Dobrego wypoczynku!
Niech pada, a i grzyby będą!!! Dziś upał i niestety bardzo widać suchoś lasu… ale, ale… znaleźliśmy poziomki, maliny, porzeczki i wiśnie. Radość jest! <3 Dziękuję, postaramy się wypocząć - oczywiście aktywnie 🙂