Niejednokrotnie biegając na zawodach mijałam na trasie grzyby. Miałam zawsze ten sam dylemat, zerwać czy nie zerwać. Raz zerwałam, pięknego prawdziwka, ale do mety miałam jeszcze 55 km i zostawiłam go na punkcie. Potem o nim zapomniałam. To było w Lądku, bo właśnie Lądek cechuje się szczególną powtarzalnością takich przypadków. Lasy Masywu Śnieżnika to zagłębie prawdziwków i podgrzybków – wspaniałe i pachnące tętniącą grzybnią. Starty na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich zawsze kojarzyć mi się będą z grzybami. Zbieram je od najmłodszych lat.
Ostatnio znów zaczęłam się zastanawiać nad fenomenem tego zajęcia. Odkąd biegam próbuję sprawnie i bezkolizyjnie połączyć te dwie czynności. Nie da się. O ile nie są to zawody, podczas których również przeżywam męki mijając na trasie ogromne, jadalne kapelusze, to poza tym jednym wyjątkiem zawsze wygrywają grzyby. Na szczęście obejmuje to zaledwie dwa-trzy miesiące w roku, niemniej, kiedy wybiegam na przebieżkę napotkane grzyby krzyżują mi plany. Nie ma w tym jednak złości, wręcz przeciwnie, jest zaciesz na twarzy, jest szybsze tętno zupełnie jak na treningu, dziecięca radość, że je widzę. I tak zmieniam plan, zbaczam ze ścieżki, zagłębiając się w las zapełniając garście podgrzybkami. Myślenie nad tym jak je przetransportować pojawia się po jakimś czasie. Podczas długiego wybiegania mam plecak, w który i tak żaden grzyb nie wejdzie, podczas krótkiego biegu miewam pas z wodą. Nic tam nie schowam. Zazwyczaj kończy się robieniem z koszulki kieszonki i jak kangurzyca wracam z wycieczki biegowej z wielkim wypchanym brzuchem.
Pare dni temu, u mnie na wsi (oczywiście mamy lipiec), pobiegłam na trening z czapką z daszkiem. I to było świetne rozwiązanie – posłużyła za koszyk na kurki. Z jednym grzybem, dwoma da się biec, ale kiedy pojawia się ich więcej nie sposób kontynuować trening. Odpuszczam i spacerem wracam do domu, uśmiechnięta, zadowolona, zastanawiająca się co z nich tym razem przyrządzę. Potem idę biegać wieczorem, bo wtedy i tak nic nie zobaczę, powtarzam sobie. Grzyby są fascynujące, ich poszukiwanie jeszcze bardziej, a znalezienie wyzwala wybuch euforii i wielki uśmiech. Są jak skarb, ukryty w mchu, ściółce. Nóżka i kapelusz dające tyle frajdy? Tak.
JoKo
O grzybach czytam z przyjemnością, też jestem pasjonatką grzybobrania! 😀
PS Piękny okaz!
PPS Mała prośba z mojej strony – można prosić o podział tekstu na akapity, bo podczas czytania… tekst się zlewa i oczy bolą :p
Majka! Dzięki za pomysł z akapitami! Zobacz proszę czy tak jest lepiej? Czytasz pewnie na komórce?
Pozdrawiam!