Roztocze jest do zakochania. Wizualnie i rowerowo.
Zielona kraina wymagających pagórków i sezonowych roślinnych pyszności prosto z krzaka. Latem na pewno. Pierwszego bowiem dnia na trasie Kraśnik-Szczebrzeszyn towarzyszyły nam jabłka, maliny, czerwona i czarna porzeczka a także groszek cukrowy. W krzakach, jedząc, spędziłyśmy spokojnie 1/10 czasu naszej rowerowej podróży. To tak zwane pedałowanie przerywane, które nam kompletnie nie wadziło. Bo my z Hanią kochamy jeść (obie jesteśmy też wegankami) i nie potrafiłyśmy przejechać obojętnie obok tych pyszności. Poza tym to były najlepsze węglowodanowe „dopalacze”, no może z wyjątkiem groszku. W piątek asfalt prawie się topił, a my nieświadome trudności trasy szczególnie w drugiej jej części ostro na początku pedałowałyśmy. Oczywiście ze szczęścia, bo było tak pięknie, a do tego czułyśmy prawdziwą wolność i beztroskę – szczególnie na epickich zjazdach, których miałam pierwszy raz okazję zasmakować. Niemal zero samochodów, a na naszej 100 kilometrowej trasie spotkałyśmy tego dnia jednego rowerzystę i to lokalsa na 40-letnim rowerze. Z tego szczęścia i podjadania trochę się zapomniałyśmy i za późno zjadłyśmy konkretny posiłek w postaci sycących kanapek (które Hania wiozła na plecach z Warszawy- cała Hania!!!) i ciasteczek owsianych. Za późno, bo dopiero na 60 km. Entuzjastycznie jednak stwierdziłyśmy, że mamy do celu jeszcze TYLKO 35 km. Co to dla nas . Ale słońce było bezlistne, powietrze stało, a przed nami majaczyły najbardziej strome 11 % podjazdy i to nie tylko na asfalcie, ale i jak się okazało w terenie. Dodatkowo w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym, na podjeździe wąwozem czekał na nas zmasowany atak leśnych owadów, które czując nasz pot zwęszyły niezłą popołudniową ucztę. I tak w sumie kolejne 30 km jechałyśmy, choć nadal ambitnie, to jednak sporo wolniej i nieźle wymęczone. Miejscowość, od której wszystko się zaczęło zapamiętamy na zawsze: Kondraty.
Odżyłyśmy dopiero na szczycie Parku Krajobrazowego posilając się słodkim groszkiem cukrowym, by chwilę potem przeżyć najpięknieszy zjazd między łąkami prosto do Szczebrzeszyna. Ależ to było przeżycie, chwila co trwała wiecznie i wiatr, który czułam jakby malował obrazy na mojej twarzy z prędkością 50 km/h.
Przyjechałyśmy szczęśliwe, choć zrypane, bez zaplanowanego noclegu. Po jednym telefonie w samym środku tego pięknego miasteczka, przemiła Pani, bez najmniejszego problemu o g. 18 przyjęła dwie dziewczyny z rowerami. Przygotowała nam duży pokój, w którym poczułyśmy się najlepiej na świecie. Po prysznic myślałyśmy już tylko o jedzeniu. Ponieważ miałyśmy do dyspozycji kuchnię poleciałyśmy do sklepu po zakupy. Pewnie domyślacie się, że nigdy ugotowane ziemniaki, oraz usmażone tofu z dużą ilością cebuli, a do tego sałatka z ogórków kiszonych, pomidorów i cebuli nie smakowały tak wyśmienicie.
Tego dnia w cale tak szybko nie usnęłyśmy, a ja choć szczęśliwa nie sądziłam, że następnego dnia, niedokładnie posmarowany fragment moich pleców, przypominać będą tlący się w ognisku żar…
Ale i tak było cudownie! Lepszego dnia nie mogłam sobie wymarzyć.
___
Trasa: Kraśnik-Szczebrzeszyn (Czerwony Centralny Szlak Rowerowy; super oznaczony)
Dystans: 93 km
Przewyższenia: 747 m
Czas w ruchu: 5:00
Średnia prędkość 18,5 km/h
Rower: Liv Thrieve Advanced GX (Gravel z prostą kierownicą)